Miami - co zobaczyć?
- Mateusz Gabrielczyk
- 1 sty 2018
- 9 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 11 mar 2018

Palmy.
Miami jest miastem idealnym dla miłośników tych tropikalnych drzew. Na każdym kroku natraficie tutaj na palmy i inną tropikalną roślinność. Jednak w Miami (i jego okolicach) można robić znacznie więcej niż tylko oglądać roślinki – podczas spędzonych tutaj ponad dwóch tygodni naprawdę nie mogłem się nudzić.
Pamiętajcie przede wszystkim o darmowym transporcie, jaki jest dostępny dla wszystkich, czyli Metromover oraz Miami Trolley. Bardzo ułatwia to zwiedzanie i dojazd do najważniejszych punktów w granicach Downtown, a o którym pisałem w poprzednim poście.
W internecie często możemy natrafić na informacje, że w Miami nie ma nic ciekawego i jest to miejsce jedynie do odklepania, które powinno się opuścić bez zbędnej zwłoki i udać się w dalszą podróż do innych, ciekawszych części Florydy (i USA). Nie jest to może Nowy Jork, Chicago czy Waszyngton, których główne atrakcje kojarzą wszyscy, ale w rzeczywistości miasto i jego najbliższa okolica oferują całkiem sporo atrakcji. Trzeba jednakże pamiętać, że zdecydowana większość z nich jest płatna, a ceny, z perspektywy naszych polskich portfeli, są raczej wysokie, warto wybierać więc te, które rzeczywiście nas interesują. Są też pewne sposoby na obniżenie cen – kupno biletów przez internet oraz słynne amerykańskie kupony. Nie zawsze można zakupić bilety online, ale tam gdzie jest to możliwe ceny wejściówek są z reguły tańsze o kilka dolarów (zazwyczaj oszczędzamy 2$ na jednym bilecie). Z kolei kupony, które można znaleźć w przyhotelowym lobby lub w recepcjach różnych atrakcji turystycznych bywają różne – oszczędzamy od 2 do 5 $ na jednym bilecie, ale trzeba dokładnie czytać ich opis, gdyż niektóre obniżają cenę na przykład tylko jednego lub dwóch biletów.
Pierwszym co rzuca się w oczy jest fakt, że Miami jest przede wszystkim miastem bardzo fotogenicznym – widok kilkunastopiętrowych wieżowców stojących przy samym brzegu oceanu, na tle błękitu wody i palm robi naprawdę duże wrażenie. Dodajmy do tego ciepły klimat i mamy idealne miejsce do pobytu – zwłaszcza zimą, gdy temperatury i wilgotność są zdecydowanie niższe niż w miesiącach letnich.



Przejdźmy jednak do oferowanych nam przez miasto atrakcji.
W Miami znajduje się kilka parków, wśród których do naszych faworytów należą Bayfront Park znajdujący się w centrum dzielnicy finansowej oraz Bill Baggs Cape State Park umiejscowiony na samym końcu wysepki Key Biscayne.
Bayfront Park jest parkiem malutkim, ale bliskość centrum miasta, a także przystanków darmowych Metromover’a i Trolley’ów oraz autobusowych, powodował, że często go odwiedzaliśmy. Można odpocząć w nim w spokoju i „z dala” od zgiełu miasta na jednej z wielu ławek w otoczeniu licznych palm, wody zatoki oraz widoku najwyższych budynków miasta (wieczorami na pobliskim hotelu InterContinental za sprawą gry świateł możemy obserwować tańczącego tancerza ;)).

Dodatkowo, zaraz obok parku znajduje się lubiany przez turystów Baysite Marketplace – jest to pasaż handlowy w większości pod gołym niebem, oferujący możliwość zakupienia typowych turystycznych gadżetów jak magnesy, breloczki czy chińskie koszulki z nadrukami, jak również sporą ilość sklepów firmowych, a także wiele restauracji i barów. Możemy tu również wykupić rejs po okolicznych zatokach u jednego z licznych organizatorów takich wypraw. O każdej porze pasaż odwiedza sporo ludzi i na pewno warto choć raz udać się do tego miejsca.

Owiedziny w parku stanowym Bill Baggs są większą wyprawą niż ta do Bayfront Park, zwłaszcza dla osób zatrzymujących się w centrum Miami lub w Miami Beach. Od centrum miasta dzielą go aż 4 mile. Do parku możemy dostać się oczywiście samochodem, ale także autobusem linii B odjeżdzającym ze stacji Brickell (przystanek wszystkich środków publicznego transportu w Miami) czy rowerem – w mieście jest sporo miejsc gdzie możemy wypożyczyć rowery, jest to wydatek rzędu 10$ za dwie godziny oraz 24$ za cały dzień. Wjazd oraz wejście do parku jest płatne, koszt to 8$ w przypadku samochodów osobowych oraz 2$ od osoby w przypadku pieszych lub rowerzystów. Opłatę uiszczamy w okienku przy wjeździe samochodem lub w specjalnych kopertach, które wraz z pieniędzmi wrzucamy do drewnianej skrzynki przy wejściu do parku w przypadku wjazdu na rowerze lub wejściu na piechotę.
Park oferuje możliwość zorganizowania pikniku w jednej z 18 wiat mieszczących od 40 do 80 osób oraz zorganizowania grilla w jednym ze znajdujących się tam urządzeń (dodatkowo płatne), jest miejscem często wybieranym przez wędkarzy i plażowiczów chcących uniknąć zgiełku plaż Miami Beach. W parku znajduje się klimatyczna, wąska, dzika plaża z latarnią morksą, która jest najstarszą budowlą w hrabstwie Miami-Dade (pochodzi z 1846 roku). Są tutaj również wyznaczone ścieżki turystyczne umożliwiające piesze wędrówki dające okazję spotkania z dziką fauną i florą półwyspu.
My połączyliśmy odwiedziny w parku wraz z wcześniejszą wizytą w Miami Seaquarium, z którego wyszliśmy dość późno i z tego też powodu mieliśmy zdecydowanie zbyt mało czasu na spokojne rozkoszowanie się atrakcjami parku. Jest on zamykany bramą o zachodzie słońca, a tuż przed zamknięciem krążą po nim pracownicy na quadach odsyłający odwiedzających do wyjścia – wszyscy grzecznie zbierają swoje rzeczy i udają się do samochodów. Jeżeli wybierzecie dojazd do parku autobusem pamiętajcie, że odległość od przystanku autobusowego jest dość duża, dlatego warto przeznaczyć na odwiedziny w parku zdecydowanie więcej czasu niż 2h.





W centrum Miami znajduje się również malutki park Brickell Park, w którym w ciągu dnia rozstawiają się foodtracki, z których w porze lunchu korzystają pracownicy pobliskich biurowców. Szczególnie jeden jest obowiązkowym punktem do odwiedzenia – Surf and Turf. Jak sama nazwa wskazuje serwują tutaj owoce morza – krewetki, homary, kraby (sezonowo) oraz złowione w okolicznych wodach ryby. Ich specjalnością są ceviche oraz szczypce krabów kamiennych. Ilość ludzi, jaka stołuje się w tym foodtrucku jest niesamowita, ale pokazuje to jak wysoka jest jakość i świeżość dań.
Dania serwowane są w barowym stylu (w opakowaniach jednorazowych, ale tych dobrej jakości). Szczególnie polecam ceviche z ryby i krewetek (surowa ryba/krewetki oraz czerwona cebula w soku z limonek z dodatkiem kolendry oraz chilli) oraz grillowane krewetki/kawałki ryby (tzw. Mikes Special). Do każdego zamówienia dostajemy Potatoe Skins w gratisie (wraz ze świetnym sosem), a do dań ciepłych można dobrać ryż, frytki lub grillowane warzywa (w cenie dwa do wyboru). Wszystko świetnie przyprawione, świeże, lekkie oraz zdrowe. Smak krewetek w ogóle nie przypomina tych jedzonych w Polsce. Obowiązkowy punkt na restauracyjnej mapie Miami. Pamiętajcie jednak, że Surf and Turf nie jest otwarte w poniedziałki i wtorki.



W Brickell Park znajduje się jedyny znany prehistoryczny obiekt wykuty w skale – Miami Circle. Zbudowany przez mieszkających na tych terenach Indian Tequesta. Został odkryty dopiero w 1998 roku, a jego powstanie jest datowane na czas poniędzy 1700 a 2000 lat temu. Jest to idealny, płaski okrąg mający 11,5 m średnicy – badacze do dziś zastanawiają się jak tysiące lat temu Indianie byli w stanie zbudować tak idealnie okrągłą strukturę. Co więcej, okoliczne kanały, mimo że wydaje się to nieprawdopodobnie – bardzo dużo tu jachtów, żaglówek i motorówek, są miejscem gdzie przy odrobinie szczęścia możemy wypatrzyć przepływającego manata – symbol Florydy (nam się udało!).

Na Virginia Key, znajdującym się na trasie do Key Biscayne, znajdziemy bardzo spokojną plażę z rosnącymi na niej palmami, których obecność docenimy w upalne dni.

Plaża ta znajduję zaraz przy parkingu należącym do Seaquarium, kolejnego, ważnego punktu na mapie atrakcji turystycznych Miami. Nie jest to akwarium jakie często spotykamy w Europie – nie ma tu akwariów z kolorowymi tropikalnmi rybkami i meduzami, są za to pokazy delfinów, fok, orki i manatów. Cyklicznie w ciągu dnia odbywa się tu także karmienia fok, pingwinów czy płaszczek przez odwiedzających, ale nawet Amerykanie niechętnie korzystają z tych (oczywiście dodatkowo płatnych) atrakcji. Jeśli chodzi o płaszczki mamy też możliwość głaskania ich w specjalnie przystosowanym do tego basenie. Płaszczki pływają w kółko nastawiając się pod rękę do głaskania – myślę, że jest to jedna z największych dostępnych tu atrakcji. Płaszczki wydają się naprawde zadowolone, ale pewnie to kwestia zbliżającej się nagrody w postaci krewetek 📷Seaquarium nie jest jednak miejscem, w którym „atrakcje” są warte ceny, którą musimy zapłacić za wstęp. Cena normalnego biletu to zawrotne 46$ (dzięki kuponom można obniżyć cenę o 5$). Pokazy i występy każdego z mieszkających w akwarium zwierząt odbywają się dwa razy dziennie o wyznaczonych godzinach, a pomiędzy występami nie ma tam za wiele do oglądania. Muszę przyznać, że możliwość zobaczenia orki z bliska jest czymś wspaniałym, cały czas miałem jednak w głowie myśli o tym, w jakich warunkach i w jak małym basenie żyje to piękne zwierzę. Co prawda pracownicy Seaquarium przy każdej prezentacji powtarzają, że żyjące tam zwierzęta zostały uratowane lub przebywają tam, bo na wolności z różnych powodów by nie przeżyły, ale ciężko uwierzyć, że rzeczywiście dotyczy to wszystkich zwierzaków. Do Seaquarium dojedziemy samochodem, rowerem lub autobusem linii B – tym samym, który jedzie na Key Biscayne do parku Bill Baggs Cape State Park.


Pozostając w temacie zwierząt – w Miami znajduje się również ZOO – najstarsze i największe na Florydzie. Rzeczywiście jest ogromne – ma aż 300 ha, na których mieszka około 3000 zwierząt. Obejście go na piechotę zajęło nam ponad 4h. Z powodu wielkości i odległości pomiędzy poszczególnymi wybiegami ZOO oferuje możliwość wypożyczenia kilkuosobowych rowerów w cenie od 26$ za dwie godziny. Bilet wstępu dla osoby dorosłej to wydatek 23$ (w przypadku użycia kuponu cena zostanie obniżona o 2$). ZOO otwarte jest, jak większość atrakcji w Miami i okolicach, do zachodu słońca, a ostatnie bilety sprzedawane są o godzinie 16:00. Muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka zwierzęta mieszkają tu w bardzo przyzwoitych warunkach, wybiegi są naprawdę duże, a ich mieszkańcy są bardzo aktywni. W żadnym ZOO, które do tej pory odwiedziłem nie widziałem tak dużych przestrzeni przeznaczonych dla zwierząt. Do ZOO możemy dotrzeć samochodem oraz autobusem 252, który odjeżdza z ostatniego przystanku Metrorail na południu Miami – Dadeland South. Należy jednak pamiętać, że przez przystanek ZOO autobus kursuje tylko w weekendy, a także kursuje tylko raz na godzinę warto więc przed wyjazdem sprawdzić dokładny rozkład jazdy autobusu.







Z Miami pochodzi wiele znanych i grających w rozgrywkach krajowych drużyn sportowych: koszykarskie Miami Heat, baseballowe Miami Marlins i Miami Dolphins – drużyna futbolu amerykańskiego. Możemy więc udać się na mecz koszykówki do American Airlines Arena, na mecz baseballu w Marlins Park oraz na mecz futbolu na Sun Life Stadium. Dla kibiców będzie to na pewno ogromne przeżycie.
Jednym z popularnych miejsc północnego Miami jest Wynwood Arts District – dzielnica artystów, ich pracowni oraz wielu galerii sztuki. To tu na ścianach budynków, opuszczonych magazynów i fabryk spotkamy słynne, wielkie i kolorowe graffiti. Wszystko w otoczeniu wielu restauracji, kiosków i barów. Na pewno można spędzić tam cały dzień nie nudząc się nawet przez chwilę. My niestety nie dotarliśmy do tego miejsca, bardzo żałujemy, ale po poprostu zabrakło nam czasu.
Kolejną bardzo znaną dzielnicą Miami jest Little Havana – miejsce, w którym kiedyś mieszkali sami Kubańczycy. Teraz trochę się to zmieniło, ale nadal zdecydowaną większość mieszkańców stanowią osoby pochodzące z Kuby. Mała Havana w wielu przewodnikach wskazywana jest jako miejsce „must see” podczas odwiedzin w największym mieście Florydy. Niestety, według mnie, ta dzielnica jest mocno przereklamowana – główny deptak, który ma coś do zaoferowania i jakoś wygląda ma może z 200 m, jest tam bardzo turystycznie i bardziej kubańsko niż na Kubie. Z restauracji wydobywa się bardzo głośna muzyka, co prawda w większości grana na żywo, ale widać, że wszystko robione jest pod turystów, nie ma w tym nic autentycznego. Co więcej, dotarcie do tego małego fragmentu Calle Ocho (głównej i najbardziej znanej ulicy dzielnicy) wymaga przedostania się przez zabudowania i okolice, które powodowały, że nie czuliśmy się tam najlepiej. Na wspomnianym przeze mnie turystycznym fragmencie Calle Ocho znajduje się Domino Park – malutki, betonowy „parczek”, w którym przy kilkunastu stołach kubańscy mężczyźni grają w domino, znajduje się tu też pierwsza legalna fabryka cygar (którą naprawdę łatwo przeoczyć) oraz Aleja Sław (nazwiska najprawdopodobniej nie powiedzą Wam za wiele, zwłaszcza, że gwiazdy upamiętniają takie osoby jak założyciele pierwszego McDonalda w Małej Havanie…). Podsumowując – Little Havana jest miejscem, do którego warto się udać (jeżeli mamy nadmiar czasu), żeby wyrobić sobie swoje zdanie na jej temat, ale nie jest to na pewno okolica „must see”. Nawet mieszkańcy tak uważają – gdy zapuściliśmy się spacerem kawałek za turystyczny fragment Calle Ocho zaczepił nas pewien starszy Kubańczyk pytając co tu robimy. Odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą, że chcieliśmy zobaczyć dzielnicę, o której tyle się słyszy. W odpowiedzi usłyszeliśmy „Nie idzcie już dalej, wracajcie, bo tam naprawde nie ma nic do zobaczenia”.


Poniżej dzielnicy finansowej znajduje się dzielnica Coconut Grove. To tu znajdziemy znane muzeum i ogrody Vizcaya. Pierwszym właścicielem willii był James Deering były prezes jednej z amerykańskich firm zajmujących się produkcją maszyn rolniczych, fascynat europejskiego renesansu. Wynajął on architektów, którzy mieli za zadanie zaprojektowanie dla niego willi oraz ogrodu w stylu włoskiego renesansu. Nadana mu nazwa pochodzi od baskijskiego wyrazu vizcayaoznaczającego „miejsce na wzniesieniu”. Aktualnie Vizcaya jest muzeum dostępnym dla turystów, za wstęp zapłacimy 18$. My świadomie nie zdecydowaliśmy się na odwiedziny w tym miejscu. Do muzeum dojedziemy zarówno pomarańczową, jak i zieloną linią Metrorail wysiadając na przystanku Vizcaya.
Na koniec zostawiłem największą, moim zdaniem, atrakcję Miami. W dzielnicy Coral Gablesznajduje się „tajemne” miejsce, w którym w zimie gromadzą się manaty – symbol Florydy, dając nam nieprawdopodobną możliwość obcowania z tymi pięknymi zwierzętami z niewielkiej odległości. Podczas naszej wizyty było ich około 15. Wynużały się co jakiś czas leniwie, kręciły, bawiły wiszącymi w wodzie linami i duuuużo jadły. Nawet nie zauważyliśmy kiedy minęły nam tam ponad 2 h. Jeśli chcecie wiedzieć jak dostać się do tego miejsca zapraszam na priv, a na razie zostawiam Was z manatami :)



Podsumowując, w Miami naprawdę nie można się nudzić. Miasto oferuje wiele atrakcji i możliwości spędzania czasu, a same spacery w otoczeniu wysokich budynków znajdujących się nad zatoką to nielada przyjemność. Co więcej, mieszkańcy tej ogromnej metropolii są uśmiechnięci, mili i chętni do pomocy, więc czas spędzony tutaj nie będzie stratą czasu.



Comments