Wylot. Miami, FL.
- Mateusz Gabrielczyk
- 28 lis 2017
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 11 mar 2019

28.11.2017r.
Budzik 07:00 rano – niby nie specjalnie wcześnie, ale dziś boli wyjątkowo, a raczej dopiero będzie. Przede mną 20-godzinny dzień – 3 lotniska, ponad 9 tysięcy kilometrów, 3 strefy czasowe oraz setki mijanych współtowarzyszy niedoli (tak, niedola pomimo wyjazdu na wakacje). Lecąc w stronę USA nigdy nie śpię, a przynajmniej się staram. Robię to, by walczyć z nieustępliwym jet lag’iem – czasem się uda, a czasem nie. Warto próbować.
Budzik dalej dzwoni. Wstać – trzeba. Sprawdzić – aparat, aparat, aparat i laptop? Czy to będzie urlop? Na pewno, ale nie dla mojego kręgosłupa. Wylot 13:05, na lotnisku wypadałoby być wcześniej – budzik już nie dzwoni, jest około 08:00. „Czy wszystko spakowane” – dalej huczy w głowie pomimo wielokrotnego sprawdzenia bagażu (mam nadzieję, że nie tylko ja tak mam). Czas ucieka zdecydowanie szybciej niż zwykle – nim zauważyłem byłem w samolocie .
Powinno zacząć się od tego, że nie lubię samolotów, nie lubię nimi podróżować. To nie jest moje środowisko – metalowa tuba zawieszona 10 tysięcy metrów na ziemią. Oczywiście nie zapominam o plusach takiego sposobu podróżowania. To, jednak nie zmienia faktu, iż przed każdym lotem przybieram kolor białej ściany, a wszystkie mięśnie są napięte, jak przed skokiem do wody. Woda – to zdecydowanie moje środowisko, ale to przy innej okazji wyjaśnię.
Pierwszy lot do Helsinek trwał godzinę i czterdzieści pięć minut. Sprawnie i miło – szkoda tylko, że w samolocie, a nie np.: samochodzie! Przestawiam zegarek o godzinę do przodu – czas musi się zgadzać. Do następnego lotu to właśnie czasu mamy mało. Lotnisko w Helsinkach okazało się na prawdę duże, a ilość pasażerów przytłaczająca – to lotnisko to faktycznie „małe miasto” w mieście.
Czas to dziwne zjawisko, raz ucieka i przelatuje nam przez palce, a innym razem minuty dłużą się niemiłosiernie. Po biegu i przepychankach docieramy do wyjścia „Gate 50E” – kolejna kontrola biletów. Dłużący się czas nie dawał mi spokoju przez następne pół doby. Pierwsza godzina „zleciała” na czekaniu na upragniony komunikat kapitana – „Boarding completed”. Lot największym transoceanicznym samolotem linii lotniczych Finnair nie był szczególnie inny od np.: AirBerlin (nieistniejące linie lotnicze), ale na pewno złego słowa nie powiem na załogę oraz na jedzenie. Ogólnie polecam fińskie linie lotnicze.
Sześć filmów, dwa obiady, setki zmian pozycji, litry wody i wina później wylądowaliśmy w Miami, FL. Lot okazał się przyjemny i zniosłem go dużo lepiej niż się tego spodziewałem. Odpowiednio wypełnione wnioski mogą znacząco skrócić czas na wszystkie kontrole paszportowe w Stanach. Dzięki temu do hotelu dotarliśmy o znośnej 11.30 p.m. czasu miejscowego. Nie jest to moja pierwsza wizyta w Stanach i to co mogę na pierwszy rzut oka zauważyć to to, że ludzie ludzie w Miami są milsi, bardziej pomocni i żyją zdecydowanie „wolniej”.
Dziś tj. 29 października jesteśmy już po jednym dniu „obchodzenia” Miami. Walczę z jet lag’iem, póki co skutki nie są zbytnio uciążliwe. Do przeczytania wkrótce!
Comentarios